UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na ich używanie)
Forum Dominikana www.forum.dominicana.com.pl  Strona Główna

Poprzedni temat :: Następny temat
Artykuły, Dominikana
Autor Wiadomość
sirga 
WŁADCA TORTUGI


Wiek: 46
Dołączyła: 11 Cze 2007
Posty: 2099
Wysłany: 13-01-2008, 15:34   Artykuły, Dominikana

BÓG SIĘ RODZI W DOMINIKANIE

W nazwiskach śniadoskórych mieszkańców Haiti i Dominikany można znaleźć ślady kondotierów znad Wisły. Axamit, Bolesta, Kovalsky, Vishnievsky...

Sercem Karaibów jest Dominikana dzieląca wyspę Hispaniola z Haiti. Jak co roku powtarza się tam świąteczny cud Narodzenia, czyli Navidad. Zwiastowany już od końca listopada w asyście tłumów turystów ciągnących tu ze świata i w rytmie merenge. Ulegam temu pędowi od wielu lat. Powodów jest wiele. Zaczęło się chyba od lektur szkolnych...
Żeromski Santo Domingo przyniósł mi na łamach "Popiołów". Siedzą sobie na ganku przed dworkiem kumple z wojska: Olbromski, Cedro i Trepka. Piją i dyskutują o Polsce. Głównie, jak ma przerąbane geopolitycznie, na co nawet strategiczny sojusz z supermocarstwem Napoleona Bonapartego nie był w stanie zaradzić. Przekleństwo. Wpada służący i melduje, że jakiś dziad wędrowny u bramy. Szybka decyzja: dać mu coś do łapy i do gęby. Dziad jednak dziwny. Jałmużny nie chce, ale pogadać z państwem - owszem. Idą. Dziad, choć o kulach (noga urwana szrapnelem), prosto stoi, kłaniać się nie zamierza. Mało tego: sam bezczelnie pyta o narodowość gospodarzy. Upewniwszy się, że Polacy, powiada: "Ojrzyński Sariusz Jelitczyk moje zawołanie, a przydomek nasz starodawny - Mieczyk!". Czyli równy pijakom-patriotom w szlachectwie. Idzie do swoich dóbr na Podlasiu. Niefortunny wygląd wyniósł zaś ze służby napoleońskiej, ostatnio na Santo Domingo, skąd wraca. Bracie kochany, witaj w domu!
Za chwilę oficyjer Ojrzyński opowiada o zamorskiej turystyce interwencyjnej i lokalnych dziwach. Olbromski, Cedro i Trepka słuchają z szeroko otwartymi oczyma i gębyma. Pełne: dzbany i solidarność. Polskość.
Mnie jakoś bardziej pociągnęła geografia i poszedłem wygrzebać owo Santo Domingo z encyklopedii.

Europejskie wartości

O tym, że ten raj na ziemi stanie się częścią sprawy polskiej, zadecydował przywódca ówczesnego globalnego supermocarstwa, Napoleon Bonaparte. Sojusznicze Legiony Polskie przestały być do czegokolwiek potrzebne w 1801 r., po pokoju z Austrią. Towarzystwo stacjonowało jednak we Włoszech i przebierało nogami, aby pomaszerować za Dąbrowskim "z ziemi włoskiej do Polski". Bezużytecznych militarnie Polaków trzeba było kwaterować, żołd płacić, ekwipować oraz tłumaczyć, dlaczego jeszcze nie idą do Polski. Takie sytuacje mogą skłaniać do głupich pomysłów, więc Napoleon dał Polakom robotę nieco dalej od europejskiego teatru historii. Na Santo Domingo, francuskiej kolonii zamorskiej, tak przejęto się ideami Republiki Francuskiej, że w 1801 r. ogłoszono niepodległość i wolność obywateli. Była to z punktu widzenia Napoleona niezdrowa przesada wymagająca stosownej terapii.
W charakterze terapeutów użył polskich legionistów pod dowództwem swego kumpla z wojska (służyli razem w Brienne) Władysława Jabłonowskiego. W 1801 r. Jabłonowski miał ledwie 32 lata, był już generałem polskim i francuskim, absolutnie wiernym cesarzowi. Dostał rozkaz "brać" rebeliantów, to poszedł. Na czele 113. półbrygady piechoty w sile 3710 wojaków. Na Santo Domingo okazało się, że plantatorzy sformowali ze swych wyzwoleńców bardzo dobre oddziały, sprawne w walce i wytrwałe w zabójczym dla Europejczyków klimacie. Legionistów prócz morderczych walk i słońca zmagała także żółta febra, od której 29 września 1802 r. padł sam Jabłonowski. W sumie w trzech polskich kontyngentach na wyspę dotarło ok. 7 tys. żołnierzy, z czego powróciło zaledwie 300. Na miejscu osiedliło się około 400 Polaków, którzy zdezerterowali od Napoleona, przyłączając się do lokalnych rewolucjonistów. Takie były efekty koszmaru niepotrzebnej, niepolskiej wojny interwencyjnej, w której supermocarstwo użyło nas jako mięsa armatniego. Pozostały polskie groby i tropy w nazwiskach dzisiejszych śniadoskórych mieszkańców Haiti i Dominikany, potomków kondotierów znad Wisły. Axamit, Bolesta, Kovalsky, Vishnievsky...

Śladem Kolumba

O tym, że ta ziemia stała się w ogóle znana Staremu Kontynentowi, zadecydował żeglarz genueński (lub kataloński - różnie się przedstawiał), Krzysztof Kolumb. W maju 1492 r. wypłynął z Hiszpanii na zachód w trzy statki z 90-osobową załogą. 12 października tegoż roku marynarz Rodrigo da Triana dostrzega ląd. W samą porę, bo zniecierpliwiona jego brakiem na horyzoncie załoga zamierzała już powiesić dowódcę eskapady. Lądują prawdopodobnie na małej wyspie w archipelagu Bahamów, którą Kolumb nazwie imieniem Zbawiciela - San Salvador. Dalej płynie na południe i 28 października odkrywa kolejną wyspę, Kubę. 6 grudnia jeszcze jedną. Jest tak zachwycony jej urodą, że nazywa ją Hispaniolą (Hiszpaneczką) i wybiera na swoją kwaterę główną. Zakłada fort, któremu nadaje imię Boże Narodzenie (La Navidad). Kiedy rok później przybije tam ze swoją drugą wyprawą, okaże się, że fort został zniszczony przez Indian ze szczepu Taino, a jego załoga wybita. W tej sytuacji Kolumb zakłada nowe osiedle, na cześć hiszpańskiej królowej nazwane La Isabela. Zachowa się ono do dziś, będąc żelazną atrakcją turystyczną Dominikany. Z Hispanioli w drodze burzliwych zawirowań historii wyłoniły się dwa byty państwowe: Haiti i Dominikana właśnie.
La Isabela leży o 30 km od San Felipe de Puerto Plata, 130-tysięcznego miasta i stolicy prowincji. Popularnie nazwa została uproszczona do Puerto Plata, czyli Srebrnych Wrót. Tu właśnie jesteśmy.

Rozgwiazda pięcioramienna

Symbolem potężnego hiszpańskiego koncernu turystycznego Iberostar jest złota pięcioramienna rozgwiazda. Jej logo dominuje wszędzie i na wszystkim, co ma jakikolwiek związek ze 108 obiektami Iberostaru rozrzuconymi po świecie od Hiszpanii i Kanarów po Meksyk, Kubę, Dominikanę, Jamajkę i Brazylię oraz Tunezję, Grecję, Cypr, Turcję, Bułgarię, Chorwację i Czarnogórę, przyjmującymi ponad 3 mln gości rocznie. Znajdujących słońce, luksus wypoczynku, uśmiech personelu oraz nielimitowany dostęp do drinków i innych atrakcji - już to krajoznawczych, już to artystycznych.
Rosario znaczy po hiszpańsku... różaniec. Rosario Rosario to także nazwisko pani menedżer ds. handlowych ośrodka Iberostar Costa Dorada (Złote Wybrzeże) opodal Puerto Plata, w 2006 r. uznanego za najlepszy hotel na Karaibach.
- Dominikana zajmuje szczególne miejsce w karaibskiej ofercie naszej firmy - zapewnia z uśmiechem. - Iberostar posiada tu pięć ośrodków, które niezmiennie zyskują wysokie oceny klientów oraz specjalistycznych organizacji zajmujących się podróżami i turystyką. Prócz klimatu, który jest naszym darem z nieba, wielkim skarbem dominikańskim są ludzie, słynni z pogodnego charakteru i wielkiej życzliwości dla gości.
Rosario nie kryje przy tym, że wysoki standard usług możliwy jest dzięki relatywnie niskim kosztom pracy. Średnia miesięczna płaca dominikańska to 5 tys. peset, czyli 166 dol. Dzięki temu na 516 pokoi może przypadać 450 zatrudnionych. Bezpośrednio utrzymaniem tych pokoi w nienagannej czystości i kwiatowych dekoracjach zajmuje się 85 osób. Nieco mniej, bo 77, pracuje w kuchni, a 81 obsługuje restauracje i bary. Z kolei 41 zatrudnionych jest przy utrzymaniu terenów zielonych i basenów. Bezpieczeństwa strzeże 30 ochroniarzy, w większości z militarną przeszłością, w tym byłych komandosów. 17 osób pracuje w pralni, a 44 artystów zajmuje się umilaniem dni i wieczorów.
Rocznie ośrodek odwiedza 30,5 tys. gości. Zimą dominują Anglicy, Hiszpanie, Niemcy, Rosjanie oraz Holendrzy, Belgowie i Skandynawowie. Lato należy już do Amerykanów, Kanadyjczyków i Hiszpanów.
Zastępcą dyrektora jest Serb Dejan Gurbanov. Miał sporo szczęścia. Najpierw udało mu się wyjechać z rozpadającej się i stojącej w ogniu Jugosławii, a potem dzięki znajomości kilku języków znaleźć pracę w Hiszpanii. Tam dostał się do Iberostaru i poleciał do Puerto Plata jako recepcjonista. Dziś, po ośmiu latach, jest już na szczycie hierarchii. Uważa, że kierunek środkowoeuropejski jest w dominikańskiej turystyce zdecydowanie niedoreprezentowany i wart promowania. Zwłaszcza przy tak słabym dolarze i sile oferty lokalnej.
- A pamiętajmy, że do tego kraju liczącego 9 mln mieszkańców rocznie przybywa 4 mln turystów. Bez nich nie da się już wyobrazić sobie Dominikany - mówi. Co czwarty z nich to Amerykanin, pół miliona to Kanadyjczycy, ponad ćwierć miliona - Hiszpanie, niewiele mniej Niemców i 140 tys. Włochów. Prawie tyle samo mieszkańców Beneluksu. Po 30 tys. Portugalczyków i Wenezuelczyków. Bardzo szybko rośnie liczba przybywających tu Rosjan i Polaków. Pierwszych było tu rok temu 18 tys., a rodaków
15 tys. Nie są to jednak dane pełne, co najmniej drugie tyle bowiem to Polacy z paszportami amerykańskimi, kanadyjskimi, niemieckimi itd. Rzec by można - ten raj czeka na dalszą "polonizację".

Hemingway, Santiago i marlin

"Starego człowieka i morze" Ernesta Hemingwaya wygrałem na loterii książkowej, kiedy byłem w trzeciej klasie podstawówki. Przygodami 70-letniego rybaka Santiago i jego desperacką walką z marlinem byłem zafascynowany bardziej niż "Trylogią". Marzyłem, aby kiedyś wypłynąć w Morze Karaibskie na połów. Ta iluzja z czasem przeszła w real. Pływałem na marlina, ale nigdy się nie udawało. Brały barakudy, mahi-mahi, raz nawet rekin... Wreszcie stało się 4 grudnia. Łódź wzięła na swój pokład sześć osób. Była mniejsza, niż obiecywał agent, o 10 stóp, tłok był większy. Miejsce miałem na dolnym pokładzie przy prawej burcie. Wiatr zawiewał spalinami. Najmujący się u szypra zawodowy rybak Miguel Cabrera zapytał, czy chcę mieć na haku większego, czy mniejszego żywca. Wolałem większego. Mrugnął ze zrozumieniem i zaproponował piwo Brahma. Zaczynało się deep sea fishing.
Było jak zwykle. Solidne wędki z łożyskowymi przelotkami, masywne kołowrotki z plecionką pozwalającą podobno na udźwig ponadstupięćdziesięciokilogramowy. Miguel powypuszczał po dobre 50 m żyłki. Poblokował kołowrotki. Płynęliśmy. Godzinę, dwie... Nic się nie działo. Po kolejnej półgodzinie łódź zrobiła nawrót i zaczęliśmy wracać do brzegu.
- One tu są, one tu muszą być, sir - zapewniał rybak.
Nie było nic. Minęły trzy kwadranse. Nagle po lewej, jakieś 30 m od łodzi, wygięła się w kabłąk wędka holenderskiego towarzysza eskapady.
- Coś masz! - krzyknął Miguel. W górę wystrzeliła ryba. Słońce odbiło się w jej błękitnej skórze. Przez chwilę pomyślałem, że to marlin, i coś ścisnęło mnie za żołądek. - Mahi-mahi! Wyjmuj wędkę i kręć, sir! - krzyczał Miguel. Sam z kolei wciągał z uchwytów sąsiednie wędki, aby nie przeszkadzały.
Holender trzymał już kij w rękach. Zwijał żyłkę, podciągał wędzisko w górę, znów kręcił. O 20 m od burty ryba znów wyskoczyła ponad wodę i ostro zanurkowała pod łódź. Wędkarz zgłupiał. Miguel złapał kij i obiegł łódź.
Oddał wędkę. Za chwilę wrócił z kijem zakończonym solidnym hakiem. Holender kręcił. Patrzyliśmy z napięciem, co dalej. Ryba nie miała jednak już siły. Pojawiła się tuż nad wodą. Gdy była już przy burcie, Miguel wykonał zamach. Pociągnął bosak i wywlekł mahi-mahi na pokład.
Sięgnąłem po aparat fotograficzny. W tym samym momencie moja wędka dosłownie odjechała w swoim uchwycie w bok.
- Jezus Maria! Masz rybę! - krzyczał Miguel.
Wlepiłem oczy w wodę. Nie podejmowałem żadnej akcji, nim nie zobaczę ryby w wyskoku nad powierzchnię. I stało się... Jak na zwolnionych klatkach filmu wyfrunął o 50 m ode mnie błękitny kształt z długim kolcem nosowym. Zawisł w powietrzu z rozłożonym wachlarzem płetwy grzbietowej. Słońce odbiło błękit z siłą fotograficznego flesza. Ryba runęła do wody. Błękitny marlin. - To bęłkitny marlin, sir! Módl się, aby go wyciągnąć - nie przestawał Miguel.
Tył łodzi był już pusty. Zaciskając wędkę w dłoni, przesiadałem się na środkowy fotel. Kołowrotek kręcił się jak oszalały, wypuszczając kolejne metry żyłki uciekającej rybie.
- Blokuj, sir. Not too much...
Posłuchałem. Momentalnie poczułem silne szarpnięcie. Nagle jednak opór ustał. Zacząłem kręcić z całej siły. Spoglądałem w kierunku Miguela. Czyżbym nie miał już ryby na haku? Rybak pokręcił głową: - On płynie z nami, tak jak łódź. W tej samej chwili omal nie wyrwało mi wędki z rąk. Marlin znów frunął nad wodą. - Don't block! Let him go! - wrzasnął rybak. - On będzie miał jakieś 60 funtów - dodał. I wtedy przypomniał mi się Stary Człowiek, jak monologował do swego marlina, którego nie był w stanie wyciągnąć na pokład.
"Nigdym nie widział nic większego, piękniejszego, bardziej spokojnego i szlachetnego od ciebie bracie. Przyjdź i zabij mnie. Wszystko mi jedno, kto kogo zabije". Oczywiście nie miało to żadnego odniesienia. Silnik łodzi pracował równo. Miguel wyciągnął już dwa następne bosaki. Nie wiem, dlaczego przypomniało mi się "Szkło kontaktowe", w którym Miecugow mówił, że Daukszewicz poleciał gdzieś na... marliny. Zacząłem intensywnie myśleć, czy to prawda i czy coś złapał. Na marlina zasługuje jak mało kto...
Kręciłem kołowrotkiem. Podciągałem. Kręciłem.
- Sir, on już chyba słabnie. To już 40 minut... - Miguel poklepał mnie po ramieniu.
Nie mogłem go stracić. "...Wtedy stary odchylił się, a linka parzyła mu teraz plecy i rozrzynała okropnie lewą dłoń", przypominałem sobie Santiago, gdy walczył całym sobą, aby utrzymać swego marlina. Mnie tylko cierpła ręka. - Za chwilę będzie final. Ciągnij go, sir, na lewą burtę. Jakieś dwa metry od niej blokuj kołowrotek i cofaj się. My go weźmiemy... Chyba że oddasz mi wędkę? - usłyszałem Miguela.
- No way! Nigdy ci nie oddam... Kręciłem dalej. - Teraz! - usłyszałem. Zablokowałem. Podniosłem wędzisko i zrobiłem dwa kroki w tył. Miguel z dwoma pomocnikami zamachnęli się bosakami. - Mamy go!
Rzuciłem wędkę i doskoczyłem do Miguela, złapałem koniec kija z hakiem. - Uno, dos, tres...
Zgodne szarpnięcie wywlekło rybę na pokład. Za sobą usłyszałem oklaski. Marlin, mimo że przebity trzema hakami, walczył. Miguel otworzył skrzynię na tyle łodzi, gdzie już leżał mahi-mahi. - Witaj w Puerto Plata, amigo! - zaśmiał się łobuzersko i dorzucił marlina.
Druga lektura szkolna nabierała realnej puenty.
Na nabrzeżu pojawienie się marlina wywołało ożywienie. Miguel paradował dumny jako kierownik całej operacji. Sposobił się do zrobienia mi zdjęcia ze wspaniałym trofeum. Marlin już nie żył. Jego piękna błękitna skóra poszarzała. Resztki blasku tracił przepyszny wachlarz grzbietowy. Gdzieś z radia płynęła "Feliz Navidad", piosenka o Bożym Narodzeniu. A schodzący z sąsiedniej łodzi turysta rzucił: "Happy Chanukah. Masz swój cud!". Istotnie, 4 grudnia był pierwszym dniem tego święta cudów...
Pora było wracać do hotelu, gdzie w holu głównym Mikołaj jechał saniami z górą prezentów, a choinka pyszniła się na tle palm. Bóg się rodzi w Dominikanie. Po prostu...

Artykuł Waldemara Piaseckiego

źródło:www.przeglad-tygodnik.pl
_________________
Dominikana
 
 

SeoHost.pl

sirga 
WŁADCA TORTUGI


Wiek: 46
Dołączyła: 11 Cze 2007
Posty: 2099
Wysłany: 13-01-2008, 15:39   

W artykule jest poważny błąd historyczny. Rewolucji na Haiti nie wszczęli francuscy plantatorzy, żeby uwolnić się od władzy metropolii, tylko murzyńscy niewolnicy, żeby nie tylko uwolnić się od władzy dalekiej Francji, ale i przepędzić plantatorów. I nie z plantatorami i ich uzbrojonymi milicjami walczyć mieli polscy legioniści, tylko ze zbuntowanymi niewolnikami właśnie.
Faktem jest, że Polacy na wyspie walczyli bez przekonania, mniemając słusznie, że są najemnikami w złej sprawie, a nawet odczuwając sympatię do walczących o wolność niewolników. Docenili to powstańcy haitańscy, którzy pod wodzą Jeana-Jaquesa Dessalinesa w końcu odnieśli zwycięstwo. Wymordowali wszystkich Francuzów których pojmali albo którzy nie zdążyli uciec - a Polaków oszczędzili. Część z nich osiadła na wyspie i stąd właśnie Haitańczycy o polskich nazwiskach.

Harryangel68

Skopiowano z: www.przeglad-tygodnik.pl
_________________
Dominikana
 
 
sirga 
WŁADCA TORTUGI


Wiek: 46
Dołączyła: 11 Cze 2007
Posty: 2099
Wysłany: 13-01-2008, 15:40   

Coś ciekawego i potrzebnego na Święta. Kilka uwag.
1. W internecie śledziłem z uwagą czat poświęcony polskim nazwiskom. Pisał facet z Dominikany - Ronny Polonia i dopytywał skąd się mogło wziąć jego imię.
Ktoś mu wyjaśniał, że to pewnie reminiscencje polskiej obecności legionowej. Chyba uwierzył.
2. Warto było może dostrzec obecność na Dominikanie polskich księży Michalitów trwając już chyba 25 lat. Prowadzą tam około 10 parafii i są bardzo aktywni nie tylko duszpastersko, ale także społecznie: robią wiele dobrego dla naprawdę biednych Dominikańczyków.
3. Być może nie bez racji byłoby zauważyć, że turystyka do tego kraju, który Kolumb nazwał "rajem na ziemi" wcale nie jest dla przeciętnych Polaków jakimś luksusem cenowym. Daje się śmiało porównać z takim Egiptem, Turcją czy Grecją, przy znacznie atrakcyjniejszym klimacie i niespotykanej przyjazności ludzi.
4. Rozumiem autora, że tam jeździ. Sam byłem "tylko" trzy razy, ale gorąco polecam. Nie tylko Puerto Plata, gdzie jest więcej do zwiedzania, ale typowo wypoczynkowo-plażowy rejon Punta Cana. Gdzie zresztą są dwa kurorty sieci Iberostar, a Polaków tam się byczących więcej niż w Puerto Plata.

Namawiam na Dominikanę wszystkich...

Trzebinski

Skopiowano z:www.przeglad-tygodnik.pl
_________________
Dominikana
 
 
sirga 
WŁADCA TORTUGI


Wiek: 46
Dołączyła: 11 Cze 2007
Posty: 2099
Wysłany: 13-01-2008, 15:44   

"Nigdym nie widział nic większego, piękniejszego, bardziej spokojnego i szlachetnego od ciebie"
"Za sobą usłyszałem oklaski. Marlin, mimo że przebity trzema hakami, walczył."
"Miguel paradował dumny jako kierownik całej operacji. Sposobił się do zrobienia mi zdjęcia ze wspaniałym trofeum. Marlin już nie żył. Jego piękna błękitna skóra poszarzała. Resztki blasku tracił przepyszny wachlarz grzbietowy."

OTO, DO CZEGO PROWADZI LUDZKA GłUPOTA I PRÓŻNOŚĆ !!! Być dumnym, że pozbawiło się życia - właściwie po nic - wspaniałą żywą istotę to już absolutne dno. Tak to jakiś Chemingwaj jeszcze pośmiertnie przyczynia się do niszczenia naturalnego środowiska. Dla zabijanych bezsensownie marlinów żadna to pociecha, że strzelił on sobie w łeb.

"A pamiętajmy, że do tego kraju liczącego 9 mln mieszkańców rocznie przybywa 4 mln turystów." O Święci Pańscy!!! Przyjmując,że turysta zostaje na wyspie średnio dwa tygodnie, to jest 56.000.000 kup zostawianych tam w ciągu roku.Nadzieją dla tych wysp jest jedynie,że turyści cierpią na przewlekłe zaparcia, w przeciwnym razie ta wspaniała przyroda zginie pod zwałami ekskrementów. Iberostar się bogaci,a tubylcy mają z tego tyle,że jakoś mogą przeżyć, choć i bez tych cywilizacyjnych miodów też żyli i to nieźle- mając czas na łowienie ryb dla siebie do jedzenia i nie musząc za grosze usługiwać kapryśnym biedakom kapitalistycznym udających tam bogaczy.

roza munda

Skopiowano z:www.przeglad-tygodnik.pl
_________________
Dominikana
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template spacevision v 0.3 modified by Nasedo. Done by Salseros

Forum dominikana

Dominikana wakacje, zdjęcia, informacje

Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 16